G.P.: Kilka miesięcy temu rozmawialiśmy o depresji i związanych z jej leczeniem możliwościach diagnostycznych i terapeutycznych. Czy od tamtej pory pojawiły się nowe leki?
Dr n. med. Janusz Heitzman: Rozmawialiśmy o lekach nowoczesnych: skutecznych, sprawdzonych i bezpiecznych, którym towarzyszy mało objawów ubocznych. Stosuje się je jednak z różnym powodzeniem, bo taka jest specyfika tej choroby. Z przykrością stwierdzam, że nowych leków ostatnio nie zarejestrowano. Większość leków przeciwdepresyjnych obecnych na rynku opiera się na podobnych klinicznie efektach działania przeciwdepresyjnego. Konkurują między sobą głównie w obszarze ograniczania działań niepożądanych lub poszerzania spektrum klinicznej skuteczności o działania nasenne, przeciwlękowe, czy poprawiające funkcje poznawcze.
G.P.: Czytałem o badaniach prowadzonych nad nową cząsteczką.
J.H.: Tak, rzeczywiście trwają badania nad substancjami, co do których istnieją poważne przesłanki, że mogą znaleźć zastosowanie w syntezie nowych cząsteczek leków przeciwdepresyjnych, o zupełnie nowym mechanizmie działania. Badania eksperymentalne na zwierzętach wskazują na bardzo ciekawe obszary działania leków przeciwdepresyjnych, sprowadzające się m.in. do tego, że spodziewany efekt terapeutyczny będzie osiągalny w szybkim czasie.
G.P.: To znaczy?
J.H.: W tej chwili problem w leczeniu osób z poważnymi objawami depresji wiąże się z tym, że musimy długo czekać na efekt terapeutyczny leków. To nie są godziny, ale 2-3 tygodnie, a niekiedy nawet 1,5 do 2 miesięcy. To sytuacja uciążliwa dla pacjenta, powoduje jego zniechęcenie do leczenia. Chory tłumaczy sobie: te leki mi nie pomagają, poszukam więc innych form poprawy samopoczucia. Najczęściej wybiera alkohol lub inne używki psychoaktywne. To nie jest dobre rozwiązanie, ponieważ po krótkim okresie działania objawowego, zmniejszającego poziom napięcia i lęku, przychodzi bolesne rozczarowanie – na drugi dzień taka osoba czuje się jeszcze gorzej. Dlatego współczynnik samobójstw u osób, które mają depresję i próbują ją leczyć alkoholem jest w Polsce coraz wyższy. Często te samobójstwa wymykają się spod oceny epidemiologicznej: wypił i powiesił się. To nie dlatego wypił, bo miał depresję. Nie potrafił sobie z nią poradzić, a alkohol zniwelował instynkt samozachowawczy oraz mechanizmy nadziei, które chory mógłby wiązać z oczekiwaniem na pozytywny efekt leku. W związku z tym kierunek badawczy, zmierzający do szybkiego osiągania efektu przeciwdepresyjnego, co najmniej w ciągu kilkunastu godzin, jest dla lekarzy i pacjentów do przyjęcia.
G.P.: Jaka substancja wydaje się obecnie najbardziej obiecująca?
J.H.: Publikacja na jej temat ukazała się m.in. w prestiżowym piśmie naukowym Molecular Psychiatry. Opisano w nim substancję o symbolu CGP 3466B, zupełnie inną od dotychczas stosowanych selektywnych inhibitorów zwrotnego wychwytu serotoniny (SSRI). Zaobserwowano na razie, że łagodzi ona u myszy głód kokainowy, a w swojej strukturze przypomina etaminę, co może osobę chorą zniechęcać do alkoholu, jednocześnie zwiększając jej aktywność do jedzenia i chęć do życia. Badania są w fazie eksperymentów naukowych, ale prace idą w dobrym kierunku. Jednak na efekt w postaci zsyntetyzowanego leku trzeba będzie poczekać kilka, a może nawet 10 lat.
G.P.: Najczęściej leczeniem pacjenta z depresją zajmuje się lekarz rodzinny. Jak powinno ono wyglądać?
J.H.: Odpowiem wprost: lekarz rodzinny zajmuje się leczeniem tych przypadków depresji, których się nie boi. Przy zagrożeniu samobójstwem lub po jego próbie najczęściej odsyła chorego do specjalisty. I słusznie, nie powinien brać odpowiedzialności za ewentualne zachowania zagrażające życiu. A warto dodać, że jeżeli raz doszło do zachowania suicydalnego, istnieje duże prawdopodobieństwo, że ono się powtórzy. W związku z tym nie można bagatelizować tego typu sygnałów. Rozsądny lekarz rodzinny wie, że jeżeli istnieje ryzyko samobójstwa, nie powinien samodzielnie podejmować leczenia.
G.P.: A czy lekarz rodzinny jest w stanie sam to ocenić?
J.H.: Do tego służy mu wywiad rodzinny, który należy prowadzić w kierunku myśli samobójczych. Powinien również porozmawiać z rodziną pacjenta. Leczenie depresji przez lekarza rodzinnego nie polega na tym, że przepisuje leki na życzenie pacjenta, który twierdzi, że ma depresję – nie tędy droga. Aby skutecznie wyprowadzić pacjenta z choroby, trzeba dysponować wiedzą. I nie chodzi tu wyłącznie o wiedzę lekarza, ale też o wiedzę pacjenta. Nie ma skutecznej terapii, jeśli pacjent nie wie, na czym polega jego choroba, jakie niesie zagrożenia i w jaki sposób ma współpracować z lekarzem. Dobra współpraca jest podstawą efektu terapeutycznego. Dlatego pacjent musi być wyedukowany na temat swojej choroby, ponieważ dzięki temu może podejmować takie aktywności, które będą pomagały osiągać pozytywny efekt działania tabletki. Efekt nowoczesnych leków przeciw-depresyjnych może rzeczywiście przyczyniać się do poprawy nastroju, ale nie chodzi o to, żeby pacjentka, siedząc w fotelu, poczuła się lepiej, tylko żeby z tego fotela wstała. Inaczej nie miałoby to sensu. Chodzi więc o dokładne wyedukowanie pacjenta co do natury depresji, różnych jej form i postaci. Trzeba też pamiętać, że mamy również tzw. depresje bez depresji, kiedy pacjent jest pobudzony, agresywny, niespokojny, niezadowolony, wściekły, czasami brutalny w stosunku do swoich najbliższych, opiekunów, rodziny. Nie chce sobie pomóc, bo włącza się depresyjne myślenie – i tak nic nie pomoże. Ta depresja to nie tylko wołanie o pomoc, ale często też jest odrzucaniem pomocy. I wydaje mi się, że bez fachowej psychiatrycznej, psychologicznej diagnozy całej sytuacji społecznej i rodzinnej pacjenta, lekarz rodzinny nie jest w stanie wejść w te niuanse i z takim przypadkiem sobie poradzić. W związku z tym owszem, jesteśmy za tym, żeby lekarze rodzinni włączali się w identyfikowanie pacjentów z zaburzeniami depresyjnymi, żeby na czas ich odsyłali do specjalistów-psychiatrów. Ale też by kontynuowali leczenie, gdy objawy depresyjne są słabo nasilone i kiedy towarzyszą chorobom somatycznym. To jest pole dla lekarza rodzinnego, który powinien wiedzieć, że u 30% pacjentów z chorobą niedokrwienną serca występuje depresja, że również przy cukrzycy oraz chorobach nerek i wątroby mamy do czynienia z zaburzeniami depresyjnymi. Wreszcie szereg chorób neurologicznych, takich jak choroba Parkinsona, stany poudarowe, padaczka, także wiąże się z występowaniem zaburzeń depresyjnych. Trzeba wtedy umieć wdrożyć odpowiednie leczenie przeciwdepresyjne w taki sposób, by nie doszło do interakcji pomiędzy lekami stosowanymi w chorobie podstawowej, np. chorobie niedokrwiennej serca, a lekiem przeciwdepresyjnym. Podając inhibitory monoaminooksydazy albo klasyczne leki przeciwdepresyjne pacjentowi, który przyjmuje leki zlecane przez kardiologa, moglibyśmy doprowadzić do tragedii – do bloku przedsionkowo-komorowego lub powikłań innego rodzaju. Jeżeli się uważa, że leki nowej generacji – selektywne inhibitory wychwytu zwrotnego serotoniny – w zasadzie należą do leków bezpiecznych, to nie można zapomnieć o ich interakcjach z innymi preparatami. Niektóre połączenia mogą nasilać arytmię, wchodzić w reakcję z lekami działającymi na kanały wapniowe.
G.P.: Jednak od leków z grupy SSRI zwykle zaczyna się leczenie.
J.H.: Tak, ale zawsze trzeba się im przyjrzeć, bo nie są jednakowe. Różnią się zakresem działań niepożądanych, które u jednych pacjentów są bardziej, u innych mniej nasilone. Jeden z leków przeciwdepresyjnych może być bezpieczniejszy w chorobie serca, a inny w cukrzycy.
G.P.: Czy przy tych lekach może wystąpić zespół serotoninergiczny? Jakie to stwarza problemy?
J.H.: To powikłanie leczenia depresji. Przyczyną tego zespołu jest gwałtowny, szybki wzrost serotoniny ponad dopuszczalny poziom. Wcale nie występuje tak rzadko. Wpływ na jego powstanie mają inne leki, ale też produkty spożywcze. Efektem ich połączenia jest nadmierna potliwość, objawy niepokoju, dreszcze, drżenie mięśni, a nawet zaburzenia świadomości, właśnie ze względu na objawy somatyczne. To pobudzenie, które nierzadko zaskakuje otoczenie: chory, który tężeje ze smutku, nagle wybucha nadmierną wesołkowatością. Właśnie SSRI zwiększają takie niekontrolowane reakcje. Do zespołu serotoninergicznego dochodzi wtedy, gdy nie zachowujemy przerwy w stosowaniu różnych leków przeciwdepresyjnych. Niekorzystny efekt jest wynikiem kumulacji leków, z których jeszcze pacjent się nie „oczyścił”. Nieleczona depresja pogarsza stan somatyczny wynikający z zastosowania poprzedniego leku, a już podajemy następny i w ten sposób dochodzi do znacznego wzrostu poziomu serotoniny. Oczywiście, nie u każdego dochodzi do wystąpienia takiego zespołu serotoninergicznego. Ale do leków, które najczęściej mogą powodować taki skutek, należy popularna fluoksetyna, paroksetyna, sertralina, citalopram, escitalopram, fluwoksamina. Nie ma tutaj leków SARI (tj. antagonistów receptorów serotoninowych 5-HT2A i inhibitorów wychwytu zwrotnego serotoniny), bo one są bezpieczne pod tym względem, ale nie można do wspomnianej fluoksetyny dorzucić leku z grupy SARI, czyli trazodonu, by pacjent lepiej spał, bo możemy doprowadzić do wspomnianego wcześniej efektu.
G.P.: A co robić, jeśli pacjent w starszym wieku nie toleruje leków z tej grupy lub z różnych względów nie może ich przyjmować?
J.H.: Najpierw lekarz powinien się zorientować, dlaczego dochodzi do nietolerancji. Najczęściej wiąże się ona z objawami niepożądanymi. One niekoniecznie muszą zagrażać życiu chorego, ale mogą powodować nadmierny niepokój, stany lękowe, zaburzenia funkcji seksualnych lub snu. Szczególnie istotny problem stwarza leczenie depresji u osób powyżej 65. r.ż., które przeważnie leczą się już na chorobę niedokrwienną serca, cukrzycę, nie działają u nich dobrze nerki i wątroba. Efekty uboczne mogą nasilać objawy choroby podstawowej. Dołożenie leków może dodatkowo obciążać poszczególne narządy. Dlatego ważne jest dobranie środka najmniej szkodliwego i toksycznego oraz dobrze metabolizowa nego w organizmie.
G.P.: Jaki to lek?
J.H.: Na pewno w mniejszej dawce. Stosowanie leków z grupy psychiatrycznej w wieku podeszłym powinno być ostrożne i indywidualnie dobrane do stanu pacjenta, a ich przyjmowanie musi być monitorowane. Należy zwracać uwagę na pierwsze objawy niepożądane, a leczenie zaczynać od jak najmniejszej dawki i zwiększać ją do połowy dawki, wskazanej dla młodego człowieka. Jeśli lek jest dobrze tolerowany, można dawkę zwiększać, ale cały czas należy pacjenta kontrolować.
G.P.: Czy ma Pan na myśli leki z grupy SARI?
J.H.: Te leki, hamujące wychwyt zwrotny serotoniny i zarazem będące antagonistami wobec receptorów serotoninowych 5-HT2A (serotonin antagonist and reuptake inhibitors), działają w podwójnym zakresie. Z jednej strony na początku wywierają efekt przeciwlękowy i nasenny, ułatwiają zasypianie, a z drugiej strony przy zwiększeniu dawki działają przeciwdepresyjnie. Skuteczność tych leków została potwierdzona, ich tolerancja jest dobra. W związku z tym w psychiatrii cieszą się dużą popularnością w leczeniu zaburzeń depresyjnych u osób w wieku podeszłym, którym towarzyszą zaburzenia snu czy sprawności seksualnej. Poprawiają samopoczucie już po pierwszym tygodniu stosowania. I jeśli myślimy o takim sztandarowym leku – trazodonie – to należy stwierdzić, że u pacjentów w wieku podeszłym jest on jednym z bezpieczniejszych leków przeciwdepresyjnych.
G.P.: Jednym z istotnych elementów powodzenia terapeutycznego w leczeniu depresji jest uzyskanie remisji. Czy taką możliwość dają wspomniane leki SARI?
J.H.: Remisja to ustąpienie objawów, a nie całkowite wyleczenie. Zakładamy, że po półrocznym leczeniu widzimy ewidentną poprawę w stanie chorego. Wtedy możemy myśleć o tym, by z wyczuciem zmniejszać dawki leków, uważając, by nie doprowadzić do pogorszenia. Jeżeli następnie po roku widzimy, że stan chorego się ustabilizował, to można stwierdzić, że pacjent wchodzi w okres remisji depresji i zacząć myśleć o stopniowym i powolnym (na pewno nie gwałtownym) odstawieniu leków, by nie doszło do nawrotów. Ustabilizowanie nastroju jest niezwykle trudne dla osoby genetycznie predysponowanej do cykliczności tej choroby. W związku z tym uchronienie się przed jej kolejnym zaostrzeniem jest trudne. Nie jest możliwa sytuacja, że po roku uzyskujemy poprawę i uznajemy sprawę za załatwioną, bo choroba nigdy nie wróci. Po intensywnym leczeniu może nastąpić okres wydłużonej remisji, sięgający 2-4 lat, ale wystarczy spiętrzenie niekorzystnych sytuacji życiowych: stresów, napięć, choroby somatycznej, która się nagle pojawi w postaci zawału mięśnia sercowego, nowotworu. Wówczas istnieje wysokie, prawie 100% ryzyko nawrotu zaburzenia depresyjnego. Jeśli pacjent znajduje się na szpitalnym oddziale internistycznym z powodu swojej choroby podstawowej, lekarz powinien wiedzieć o współistniejącej depresji i wysłać go na konsultację psychiatryczną, bo może należałoby włączyć leczenie przeciwdepresyjne. Dlaczego? Ponieważ jeśli w tym momencie uaktywni się depresja, to wyleczenie choroby podstawowej będzie o wiele trudniejsze. Nieleczona depresja pogarsza bowiem stan somatyczny. Lekarze często o tym zapominają, a jest to poważny błąd.
G.P.: Czyli wracamy do początku naszej rozmowy. Czekamy na nowe, bardziej dostosowane do leczenia depresji i chorego leki?
J.H.: Myślimy o tym, by leki, które mamy do dyspozycji, stosować racjonalnie, nie rezygnować z ich przyjmowania samodzielnie, pamiętając, że poprawa objawowa to nie wyleczenie choroby. Depresja to nie gorączka, w przypadku której przestajemy brać paracetamol, kiedy spada temperatura.
Rozmawiał: Waldemar Nowak Zdjęcie: Waldemar Nowak
Na skróty
Copyright © Medyk sp. z o.o